W polskim motosporcie pojawia się coraz więcej kobiet, ale to Karolina Pilarczyk cały czas jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych osobowości wśród pań. W wywiadzie specjalnie dla beautyride.pl nasza najlepsza drifterka i jedna z najlepszych zawodniczek w Europie i na świecie opowiedziała o sezonie w czasie pandemii, zawodach bez kibiców i bezpieczeństwie w ruchu drogowym. Życzymy udanej lektury!
Marcin Lewicki: Jak bardzo zmieniły się przygotowania do zawodów w motosporcie? Są utrudnienia?
Karolina Pilarczyk: Nie ukrywam, że pandemia nam trochę namieszała. Głównie wynikało to z powodu wstrzymania wysyłek dostaw, zastoju w firmach. Były opóźnienia w dostarczeniu części. W 2020 roku mieliśmy wyjechać nowym samochodem, a przez problemy z otrzymaniem podzespołów nie udało nam się tego zrealizować. Firmy, które miały ulepszać pojazdy nie funkcjonowały przez lockdown i problemy zdrowotne. Pandemia chciała pozmieniać nam plany, ale na szczęście większość z nich udało się zrealizować.
ML: Z jakim skutkiem?
KP: Szczęśliwie mieliśmy dwa samochody driftingowe. Drugi samochód był gotowy do jazdy, wymagał tylko serwisu przygotowanego we własnym zakresie. Wiele podzespołów mieliśmy na półce, co ułatwiło nam pewne prace (tu ukłon w stronę Mariusza Dziurleja, mojego team managera i konstruktora aut, lubi mieć kluczowe podzespoły zawsze „pod ręką”). Niestety, był to samochód najsłabszy w stawce pod względem mocy. W driftingu jeżdżą auta, które mają 700, 800, a nawet 1000 KM. Nasz samochód miał 475 KM. Mimo mniejszej liczby koni mechanicznych jest świetnym autem, ma bardzo dobrą charakterystykę silnika (6,2l, V8), zawieszenie i opony, co sprawia, że trakcyjność tego samochodu jest bardzo wysoka. Paradoksalnie właśnie ta trakcyjność ma bardzo duże znaczenie, bo my cały czas musimy osiągać duże prędkości. Samochód w tej konfiguracji sprawiał, że mogłam konkurować z kolegami, którzy mieli dużo mocniejsze silniki. I mimo trudności w zeszłym sezonie , kilkukrotnie stanęłam na podium zawodów w Polsce.
ML: Brakuje Wam na tych zawodach kibiców, atmosfery sprzed pandemii?
KP: Bardzo brakuje. Dla nas ludzie są niezmiernie ważni. Staramy się mieć z nimi kontakt, dzielić wiedzą i doświadczeniem. Wisienką na torcie były zawsze zawody, gdzie bezpośrednio mogliśmy porozmawiać z fanami, a nie tylko poprzez kanały social media. Widzowie mogli przyjść, pogadać, dawali nam siłę i energię. Nagle zaczęliśmy startować bez tej otoczki i atmosfery, która daje adrenalinę. Bądźmy szczerzy – wyjeżdżając na tor chcemy się trochę popisać, zrobić show, dać widzom dawkę wspaniałych emocji. Drifting to zawody głównie dla publiczności, to oni potrafią docenić piękno aut sunących obok siebie w kontrolowanym poślizgu. Bez tych osób to nie miało tego smaku. Zaczęliśmy wykonywać tylko swoje zadanie. To nie to samo.
ML: W rajdach, w których od niedawna startujesz kibice już się sporadycznie pojawiają. Czy tam czuć ich obecność?
KP: My startujemy w rajdach offroadowych. Tam zawody odbywają się na sporym obszarze. Nie ma czegoś takiego jak trybuny, gdzie jest ściana obserwujących nas ludzi. Osoby stoją na zboczach, wśród drzew, rozlokowani na całym terenie rywalizacji. To dodawało adrenaliny. Ja jestem początkującym zawodnikiem w rajdach offroadowych, ale od razu poczułam wsparcie widzów i innych zawodników. To coś wspaniałego. Każdy pomaga w naprawach, doradza, konsultuje. Jestem ekstrawertykiem i bardzo lubię rozmawiać z ludźmi. Ten kontakt z zawodnikami i kibicami jest dla mnie bardzo ważny. Oczywiście, oficjalnie zawody były bez publiczności, jednak zespoły nie były ograniczane co do liczebności jej członków, co miało miejsce w przypadku zawodów driftingowych. Przez to na zawodach terenowych było całkiem sporo ludzi. To było świetne z dwóch powodów: członkowie zespołów (kierowcy, piloci, mechanicy, logistycy itp.) stawali się też kibicami i cudownie dopingowali! Druga sprawa, to jest to sport bardzo awaryjny. Auta ciągle miały oberwane zawieszenia, poukręcane półosie, awarie w silnikach i mechanicy ze sobą współpracowali! Walka była na trasie, ale w parku maszyn każdy naprawiał każdego.
ML: Jako doświadczonej drifterce ciężko było przestawić się na offroadowy tryb jazdy?
KP: To zupełnie inne dyscypliny. Offroad nie tylko diametralnie różni się od driftu, ale też cywilnej jazdy samochodem. Na drodze publicznej, widząc wielką kałużę zaczynamy po prostu zwalniać. W offroadzie często wjeżdżamy w nią z pełną prędkością, podobnie jest z gałęziami czy dziurami. Niektórych rzeczy musiałam się więc nauczyć. Co więcej, byłam przekonana, że 20 lat mojej kariery w drifcie pozwala mi powiedzieć, że znam się na samochodach. Okazało się, że offroad to coś diametralnie różnego – inne zawieszenie, mosty, charakterystyka. Na nowo musiałam się wszystkiego uczyć! Wiele nauki jeszcze przede mną.
ML: Ale drifting na pewno w czymś pomógł!
KP: Tak, oczywiście! Pomagają mi odruchy z toru. W przypadku driftu to gaz jest naszym sprzymierzeńcem. W przypadku offroadu jest tak samo. W sytuacjach ekstremalnych, próba wyratowania się gazem jest najlepszym rozwiązaniem – ja ten odruch wypracowałam przez lata startów. Nie ukrywam, że to mi pomaga. Wielokrotnie usłyszałam wiele pochwał za te odruchy mimo, że charakterystyka startów i pojazdów jest zupełnie inna.
ML: Przejdźmy do innej kwestii. W wywiadach kilka lat temu mówiłaś, że kobiecie w motosporcie najłatwiej nie jest. Czy przez ten czas coś się zmieniło?
KP: Wydaje mi się, że jest lepiej. Ja osobiście jestem już w innym miejscu kariery. Ciężko mi mówić już o początkach. Natomiast z obserwacji mogę powiedzieć, że w motosporcie jest coraz więcej kobiet. Panie zaczynają interesować się samochodami, nie jest to wyłącznie domena mężczyzn. Nawet jeżeli nie idą w motosport, to lubią samochody szybkie, wyjątkowe. Widzę też, że panowie inaczej zachowują się w stosunku do początkujących zawodniczek. Jest więcej wsparcia, radości ze współpracy i rywalizacji, która mimo wszystko dalej jest trudna ambicjonalnie. Sama znam przykład zawodniczki, która jest świetna w driftingu, ale nie ma zbyt dużego budżetu. Inni zawodnicy zdecydowali się ją wesprzeć, poprzez np. zakup turbo. To dla mnie bardzo uskrzydlające!
ML: Czy nie jest trochę tak, że ten rozwój nastąpił też dzięki Twoim sukcesom i udziałom w programach telewizyjnych o tematyce motosportu i bezpieczeństwa w ruchu drogowym?
KP: Myślę, że trochę tak. Bardzo dużo kobiet kontaktuje się ze mną z pytaniami jak zacząć, od czego, gdzie. Kilka z tych kobiet aktualnie rzeczywiście jeździ. Czuję się trochę taką „mamą” tego sukcesu (śmiech). Namawiam kobiety do rywalizacji. Panie nie boja się rywalizacji czy jazdy, ale bardziej hejtu i oceniania. To blokuje. Staram się przekonać, żeby ignorowały hejt ludzi, którzy prywatnie są bardzo smutni. Nie ma sensu odmawiać realizacji swoich marzeń, bo ktoś może coś złego powiedzieć. Bawmy się i realizujmy swoje plany! Namawiam panie do tego!
ML: A na drogach postrzeganie kobiet też się zmieniło?
KP: Z pewnością. Kiedy zaczęła się moja przygoda z motosportem stereotyp „baby za kierownicą” był bardzo mocny. Ja jako ambitna dziewczyna po mat-fizie nie chciałam tego słyszeć. Poszłam więc doszkolić swoje umiejętności jazdy. Natomiast teraz, kiedy na swoich profilach w social mediach zapytałam kto jest lepszym kierowcą – kobieta czy mężczyzna? – to 95% osób odpowiedziało, że płeć nie ma tu żadnego znaczenia! To postrzeganie bardzo mocno się zmieniło.
ML: Często wypowiadasz się też o bezpieczeństwie w ruchu publicznym. Czy na polskich drogach jest bezpieczniej czy jednak do perfekcji bardzo nam brakuje?
KP: To trudny temat i dyskusja, która ciągle się toczy. Ja jestem przerażona tym co się dzieje na ulicach. Potencjał kierowców mamy niezły, auta są coraz lepsze. Natomiast brakuje nam współpracy i koncentracji na drodze. Cały czas mówi się o jeździe na suwak, o empatii na drodze, a nadal nie myślimy za innych i o tym co inni mogą chcieć zrobić. Mam wrażenie, że to nie jest kwestia braku kultury, a rozkojarzenia. Ludzie wsiadają do samochodu zestresowani, spieszący się. Ten stres i pośpiech, przeistacza się w agresję. Traktują też podróż autem jako czas na oddzwanianie, odpowiadanie na wiadomości na Facebooku. Często zaglądam do samochodów i wiele osób trzyma telefon w ręce i coś skrolluje. To mnie przeraża, bo zapominamy, że auto jest narzędziem, które może zabić. Powinniśmy zachowywać odpowiedzialność i respekt do pojazdu. Zajmowanie się innymi rzeczami niż skupieniem na drodze jest mało odpowiedzialne. Nie współpracujemy z innymi, zajeżdżamy i dochodzi do wypadków.
ML: To co możemy jeszcze zrobić, żeby kolizji czy wypadków było mniej?
KP: Ja cały czas apeluję i staram się przekonać ludzi do szkoleń i edukacji. Mam wrażenie, że niebezpieczne sytuacje na drodze wynikają z braku wyobraźni i świadomości tego, co dzieje się z samochodem. Ja jestem przerażona gdy słyszę, że ktoś chwali się, że jechał „200 kilometrów na godzinę” z Wrocławia do Warszawy.
ML: Mimo tego, że jesteś profesjonalistką…
KP: Tak, takie osoby myślą, że skoro uprawiam motosport zawodowo, to mi zaimponują. Ja natomiast patrzę na takich ludzi i widzę potencjalnych morderców. Punkt styku samochodu z jezdnią przy takiej prędkości to zaledwie cienka kartka papieru. Nie ma szans na działanie w sytuacji ekstremalnej. Kiedy jest ślisko, na nawierzchni pojawi się piach czy olej – nie ma możliwości odpowiedniej reakcji za kierownicą. Jeżeli namówilibyśmy ludzi, niezależnie od lat przejechanych za kółkiem, do ćwiczeń na płycie poślizgowej, to z pewnością poruszyłoby to ich wyobraźnię. Skoro nie jesteśmy w stanie wyprowadzić pojazdu przy 40 kilometrach na godzinę, to co się dzieje przy 140? Ubolewam bardzo, że wycofano się z pomysłu obowiązkowych ćwiczeń na płycie poślizgowej w czasie kursu na prawo jazdy. Młodzi ludzie w czasie takich zajęć zobaczyliby, że samochód robi tak naprawdę z nimi co chce już przy 50 kilometrach na godzinę. To pobudziłoby ich wyobraźnię. Edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja. Chciałabym, żeby ludzie zaczęli jeździć świadomie. Współpracować, myśleć za innych, pomagać innym.
ML: Może powszechny dostęp do torów wyścigowych mógłby poprawić bezpieczeństwo?
KP: Zdecydowanie się z Tobą zgodzę. Wyładowanie, wyżycie się na torze i zobaczenie jak samochód zachowuje się w różnych sytuacjach na pewno pomogłoby w poprawieniu sytuacji na polskich drogach. Ja widzę po sobie, że po jeździe na torze i wprowadzaniu samochodu w ekstremalne sytuacje, później jestem wyładowana i pozytywnie zmęczona energetycznie. Do auta cywilnego wsiadam uśmiechnięta i czuję fantastyczny luz. Jazda to dla mnie czysta przyjemność. Otwarte tory to sposób na sprawdzenie umiejętności – nawet autem cywilnym. Więcej torów i miejsc gdzie można się bezpiecznie wyszaleć po to, żeby później na publicznych drogach jeździć bezpiecznie, odpowiedzialnie i uważnie!
(fotografie opublikowane dzięki uprzejmości Karoliny Pilarczyk)